Jak wesprzeć dziecko w nauce samodzielnego czytania?
Czasami ludzie pytają mnie, czy stosowałam jakieś specjalne metody, żeby nauczyć swoje dzieci samodzielnie czytać. Postanowiłam odpowiedzieć hurtowo na to pytanie w tym krótkim wpisie 🙂 Istnieje kilka naukowo potwierdzonych metod, które wspierają u dzieci rozwój tej umiejętności. Czy są skuteczne? W jakimś stopniu na pewno. Czy są konieczne? Uważam, że nie.
Kiedy zostałam mamą, nie miałam pojęcia, że są jakieś naukowe metody, dzięki którym kilkumiesięczne dziecko nauczy się rozróżniać litery, a dwu- trzylatek opanuje naukę samodzielnego czytania! Dowiedziałam się o tym dopiero niedawno. A mimo to moje dzieci bez trudu opanowały tę umiejętność – z przyjemnością, bez pośpiechu, każde w swoim tempie.
Po prostu czytałam im odkąd byli malutcy. Starannie dobierałam książki według ich zainteresowań (i temperamentu!). Jeśli akurat była „faza” na strażaków, w domu pojawiały się kupione i wypożyczone książki z biblioteki o strażakach. „Faza” na dinozaury? Pociągi? Dzikie zwierzęta? Piratów? Proszę bardzo! 🙂 Jeśli był problem z przekonaniem chłopaków do takiej formy spędzania czasu (bo wydawała im się monotonna i nudna), sięgałam po książki interaktywne. Sama kilka takich stworzyłam – moje Trzy kropki to próba (zresztą udana!) przekonania średniego syna, że czytanie może być świetną zabawą.
Po pewnym czasie dzieci same zaczęły śledzić wzrokiem czytany przeze mnie na głos tekst. Nauczyły się rozpoznawać najpierw niektóre litery, a wkrótce znały już wszystkie. Zadawały pytania. Starały się odczytywać różne napotykane wyrazy – czy to na opakowaniach, czy na plakatach, a nawet na kartach z piłkarzami (a zagraniczne nazwiska to niezłe wyzwanie dla kilkulatka). Potrafiły zapisać swoje imię, potem imiona pluszaków, itd.
Nie popędzałam i nie wymagałam, ale starałam się zachęcać chłopców do samodzielnego czytania. A ponieważ często odmawiali, wymyśliłam pewien sprytny podstęp. Napisałam tekst pod tytułem „Nie czytaj mnie”. Wydrukowałam i położyłam na biurku. Jak myślicie, jak to się skończyło? Maszynopis był regularnie wykradany z biurka, zaciągany do kąta i czytany po kryjomu 🙂 A najmłodszy syn, który miał wtedy 4 latka, sam mi go przynosił i kazał sobie czytać. Książka miała wtedy ze 100 stron i przez te kilka lat przeszła kilka modyfikacji. Ta wersja, która trafiła do druku ma już „tylko” 84 (starannie wyselekcjonowane!) strony. Eksperyment uważam za zakończony pozytywnie 🙂 Efekty możecie zobaczyć TUTAJ.
Kiedy mieli ok. 6 lat, zaczęłam podsuwać im proste książeczki. Bardzo dobrym pomysłem są te serie czytanek, w których nie ma jeszcze polskich dwuznaków (ch, sz, cz). Taka seria to np. Książkożercy od wydawnictwa Wilga (do której w przyszłym roku dołożę swoją cegiełkę!), albo Czytam sobie z Harper Kids. Na początek sprawdzają się też książeczki napisane metodą sylabową (w których kolejne sylaby wydzielone są innymi kolorami).
Absolutnie nie twierdzę, że naukowe metody nauki samodzielnego czytania są złe. Wierzę, że są skuteczne. Chcę tylko powiedzieć, że naprawdę nie trzeba ich znać i stosować, żeby zaszczepić w dziecku miłość do książek i mieć pewność, że samo w swoim tempie nauczy się czytać. Wystarczy odrobina pomysłowości, odpowiednio dobrane lektury, trochę cierpliwości i dużo wspaniałych wspólnych chwil spędzonych na głośnym czytaniu.